Tego nie kupuj w Biedronce! Zobacz 5 produktów, które odradza dietetyk

Tego nie kupuj w Biedronce! Zobacz 5 produktów, które odradza dietetyk

Większość z nas robi zakupy w Biedronce. Wydaje się, że to najpopularniejszy sklep w Polsce. Ale nie każdy produkt, który trafia do koszyka, powinien tam być. I nie chodzi tylko o kalorie, a o to, jak jedzenie działa na Twój organizm, czy ma jakąkolwiek wartość odżywczą i czy nie istnieją po prostu lepsze, zdrowsze alternatywy. Jakich 5 produktów nigdy by nie zjadł dietetyk? Co wybrać zamiast nich, żeby zadbać o zdrowie? Zobacz produkty z Biedronki pod lupą eksperta Well Be Studio Zdrowie, dietetyka klinicznego Sebastiana Dzuły.

1. Sałatka ziemniaczaną z boczkiem Salato

Na pierwszy ogień biorę Sałatkę ziemniaczaną z boczkiem Salato w opakowaniu 150 g. To klasyk, który trafia do koszyków jako dodatek do grilla, obiad albo jako „treściwa” przekąska.

W 100 g tej sałatki znajduje się około 246 kcal, a całe opakowanie (150 g) to blisko 369 kcal. Makroskładniki w 100 g prezentują się tak: tłuszcze ~21,1 g — w tym nasycone ~2 g, węglowodany ~9 g (cukry ~3,3 g), białko ok. 4,1 g, sól ~1,1 g.

Skład — bez przeglądania całego opisu, wymienię najważniejsze: 48 % sałatki to gotowane ziemniaki, jest 12 % boczku wędzonego, olej rzepakowy, majonez (żółtko jaja), 9 % cebuli marynowanej, a także cukier, sól, ocet spirytusowy, musztarda, przyprawy i konserwanty.

Dlaczego to zły wybór? Po pierwsze porcja 150 g wydaje się mała, ale jest wystarczająca, by zaspokoić apetyt jako dodatek do obiadu czy drugiego śniadania. Dostarczasz w niej prawie 370 kcal, ponad 31 g tłuszczu — a to już sporo do takiego „dodatku”. A pamiętajmy, że do tego coś jeszcze trzeba zjeść. I z niepozornego posiłku łatwo może zrobić się kaloryczność jak na porządny obiad.

Druga kwestia — warzywa praktycznie nie istnieją poza ziemniakami. W masie produktu ziemniaki stanowią 48 % czyli ok. 72 g na opakowanie, dalej boczek i majonez to tłuszcze, a cebula marynowana to tylko kilka gramów.

Choć w nazwie widzimy „sałatka ziemniaczana”, to właśnie tutaj kryje się największy haczyk. Słowo „sałatka” wielu osobom automatycznie kojarzy się ze zdrowiem, warzywami, czymś lekkim i pełnym wartości odżywczych.

Tymczasem w tym przypadku mamy zupełnie inną historię — sporo tłuszczu z majonezu i boczku, znikoma ilość warzyw, a do tego kaloryczność na poziomie małego posiłku. Z perspektywy dietetyka klinicznego to większe ryzyko wystąpienia objawów refluksu czy uczucia ciężkości po posiłku.

Co gorsza, w polskich realiach często ląduje na stole obok tłustego mięsa, jak karkówka z grilla i wtedy obciążenie dla układu pokarmowego robi się podwójne. Zamiast lekkiego dodatku do obiadu, dostajemy bombę kaloryczno-tłuszczową, która nie wnosi wartości odżywczych, a może pogarszać trawienie.

Ta „sałatka” to przykład produktu, który swoją nazwą i formą próbuje udawać coś, czym nie jest. Dlatego warto czytać etykiety i nie dać się złapać na pozornie „zdrowo” brzmiące określenia.

Czytaj: Jak grillować (bardziej) zdrowo, lekko i bez wyrzutów sumienia. Rady eksperta

2. Kiełbasa parówkowa Kraina Wędlin

Drugim produktem, którego bym nie zjadł i wam nie polecam, jest Kiełbasa parówkowa Kraina Wędlin. To jeden z tych wyrobów, które bardzo często pojawiają się w koszykach – czy to na szybki obiad, czy na grilla. Na pierwszy rzut oka wygląda zwyczajnie: kiełbasa jak kiełbasa. Ale kiedy przyjrzymy się bliżej, widać, dlaczego to kiepski wybór.

W 100 g tego produktu znajduje się średnio 272 kcal, a w paczce którą można kupić w Biedronce, to już ponad 1300 kcal.

Makroskładniki w 100 g wyglądają następująco: tłuszcz około 24 g (w tym ponad 9 g nasyconych kwasów tłuszczowych), białko około 13 g, sól blisko 2 g. To oznacza, że jedna kiełbasa ważąca mniej więcej 100–120 g to już blisko 300 kcal i ponad 10 g tłuszczów nasyconych – a pamiętaj, że to tylko dodatek do całego posiłku, bo raczej nikt nie je tylko i wyłącznie kiełbasy.

Przyjrzyjmy się teraz dokładniej składowi. Producent deklaruje, że kiełbasa parówkowa składa się z mięsa wieprzowego, ale gdy zajrzymy w szczegóły, okazuje się, że nie mamy tu 100% mięsa.

Zawartość mięsa wynosi zaledwie 65%, reszta to tłuszcz wieprzowy, woda, białka sojowe lub cała lista dodatków. W składzie znajdziesz m.in. stabilizatory (fosforany), które zatrzymują wodę i poprawiają konsystencję, wzmacniacze smaku jak glutaminian sodu, konserwanty typu azotyn sodu, które zapobiegają psuciu i nadają charakterystyczny różowy kolor, a także substancje zagęszczające.

Nie brakuje też soli — i jest jej sporo, bo jedna kiełbasa potrafi dostarczyć nawet jedną trzecią dziennego zapotrzebowania. To właśnie połączenie mięsa średniej jakości, tłuszczu i dodatków sprawia, że taki produkt smakuje intensywnie, jest trwały i tani, ale pod względem wartości odżywczych wypada słabo. To bardziej wytwór technologii spożywczej niż naturalny kawałek mięsa, a dla organizmu oznacza dodatkowe obciążenie dla układu trawiennego i sercowo-naczyniowego.

I od razu powiem wprost: nie chodzi o to, żeby nigdy nie zjeść kiełbasy. W trakcie majówki, ogniska czy wakacyjnego grilla pieczona kiełbaska ma swoje miejsce — i to normalne, że chcemy wtedy sięgnąć po coś takiego. diety. Argument ceny tutaj mnie nie przekonuje.

Rozumiem, że wiele osób musi oszczędzać, ale zastanówmy się: jak często faktycznie jemy kiełbasę? Raz na jakiś czas. Więc jeśli masz dopłacić złotówkę czy dwa złote więcej do sztuki lepszej jakości, to nie zmieni Twojego budżetu, a zrobi ogromną różnicę dla zdrowia.

Ale problem pojawia się wtedy, gdy takie produkty wchodzą na stałe do codziennej diety. I przy tej okazji warto powiedzieć o wpływie przetworzonego czerwonego mięsa na zdrowie.

W dużym przeglądzie badań wykazano jednoznacznie, że regularne spożycie przetworzonego mięsa wiąże się z wyższym ryzykiem chorób serca, nowotworów jelita grubego i ogólnie gorszym stanem zdrowia metabolicznego.

Autorzy podkreślili, że to nie jednorazowa kiełbasa z ogniska jest problemem, ale powtarzalny, regularny nawyk. Właśnie dlatego warto stawiać na produkty lepszej jakości, ograniczać częstotliwość i traktować kiełbasę jako okazjonalny dodatek, a nie stały element menu. U mnie taka kiełbasa na pewno nigdy nie pojawi się na stole.

Czytaj: Dieta na serce i układ krążenia. Co jeść by chronić tętnice? Rady dietetyka

3. Jovi Duet. Napój jogurtowy o smaku truskawka–kiwi

Trzecim produktem, którego nigdy bym nie zjadł, jest Jovi Duet – napój jogurtowy o smaku truskawka–kiwi w butelce 350 g. Zwróć uwagę na nazwę: to nie jest jogurt owocowy, tylko napój jogurtowy. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, bo przyjęło się mówić, że takie produkty to „jogurty owocowe”. A to duża różnica – bo zamiast jogurtu z owocami dostajemy rozwodniony napój mleczny z cukrem i aromatami.

Zerknijmy na tabelę wartości. W 100 g tego produktu mamy 56 kcal, niecały gram tłuszczu, 10,5 g węglowodanów z czego aż 9,5 g to cukry, 1,7 g białka. Cała butelka 350 g to dokładnie 196 kcal, 28 g cukru, czyli prawie 6 łyżeczek, i zaledwie 6 g białka. Błonnika – zero. Czyli pijąc całą butelkę, dostajesz energię z cukru i praktycznie nic wartościowego w zamian.

Skład też mówi sam za siebie. Mamy mleko pasteryzowane, serwatkę odtworzoną z mleka, wodę, cukier, skrobię modyfikowaną, aromat i… sok truskawkowy 0,05% oraz sok kiwi 0,05%. Tak, dobrze słyszysz – w całej butelce 350 g jest 0,175 g soku z truskawki i tyle samo soku z kiwi. To śladowe ilości, które nie mają żadnego znaczenia odżywczego. Dalej są barwniki – koncentrat z buraka, marchwi czy czarnego bzu – które nadają kolor, ale to nie są owoce, tylko dodatki.

Dlaczego to problem? Najczęściej taki produkt trafia do śniadaniówek dla dzieci. Rodzic myśli: „to jogurt owocowy, zdrowsza opcja niż baton”. Tymczasem to nic innego jak napój mleczny z cukrem. W tym ciekawym badaniu podkreślono, że dzieci naturalnie preferują smaki słodkie i owocowe – to biologiczna cecha. Ale przemysł spożywczy wykorzystuje to w najgorszy sposób, sprzedając produkty, które z owocami mają wspólną tylko nazwę na etykiecie lub ich symbole.

Dorośli równie chętnie sięgają po takie napoje jogurtowe – bo są wygodne, tanie i łatwe do wypicia w drodze czy w pracy. Widziałem to nie raz: ktoś zamiast kanapki kupuje butelkę jogurtu pitnego, traktując go jako szybkie drugie śniadanie. Problem polega na tym, że to kompletnie nietrafiony wybór pod kątem odżywczym.

Rozumiecie, że w tym napoju jogurtowym jest mniej więcej tyle cukru, co w puszce coli?!

4. Plastry roślinne z zielonym pieprzem Go Vege

Skoro wcześniej mówiłem, że przetworzone mięso trzeba ograniczyć, ktoś może zapytać: to może coś wege? Brzmi rozsądnie, ale na pewno nie w tym wydaniu. Plastry roślinne z zielonym pieprzem Go Vege to produkt, którego zdecydowanie nie warto pakować do koszyka. I już tłumaczę dlaczego.

Na pierwszy rzut oka ładne, zielone opakowanie, napis „vege” i w języku angielskim. Do tego parę ziarenek pieprzu na wierzchu. Wygląda tak, jakby to miała być lepsza alternatywa dla tradycyjnej wędliny. Niestety, kiedy spojrzymy w skład, iluzja znika.

Mamy przede wszystkim wodę, trochę białka sojowego (3,3%), olej rzepakowy, skrobię modyfikowaną, stabilizatory, zagęstniki, aromaty i barwniki. Do tego dodatek błonnika cytrusowego i cała lista składników technologicznych, które mają sprawić, że produkt będzie miał kolor, konsystencję i smak przypominający wędlinę. Tylko że z wartościowym jedzeniem ma to niewiele wspólnego.

Wartości odżywcze też nie robią wrażenia. W 100 g mamy 73 kcal, 2,9 g tłuszczu, 6,3 g węglowodanów, 5,5 g białka, a także 6,7 g błonnika i 1,6 g soli. To przykład produktu, który udaje coś zdrowego. W praktyce jest to wysoko przetworzona mieszanka wody, skrobi i dodatków smakowo-zagęszczających.

Wiele osób kupuje takie plastry, bo wierzy, że „wege” znaczy lepsze niż na przykład wędlina z piersi kurczaka. Nic bardziej mylnego. W dobrze dobranej diecie produkty odzwierzęce mogą mieć swoje miejsce, a tego typu zamienniki – zamiast poprawiać jakość diety – mogą ją wręcz pogarszać.

Dokładnie o tym piszą badacze w najnowszych analizach dotyczących diety roślinnej. W tej pracy podkreślono, że coraz więcej produktów oznaczanych jako „vegan” czy „plant-based” to wysoce przetworzona żywność, której skład i wartość odżywcza nie są lepsze od klasycznych wyrobów mięsnych, a czasem nawet gorsze. Problem polega na tym, że konsumenci kupują je z przekonaniem, że robią coś dla zdrowia.

Dlatego konkluzja jest prosta: wege nie zawsze oznacza zdrowe. Plastry Go Vege to produkt, który bardziej oszukuje marketingiem niż naprawdę wspiera zdrowie. I właśnie dlatego nigdy nie znajdziesz ich w moim koszyku.

Czytaj: Wegetarianizm i weganizm – jak zbilansować dietę, by była zdrowa, bezpieczna i smaczna? Porady ekspertki

5. Orzeszki ziemne w karmelu Felix Carmelove

Na koniec coś, co wygląda naprawdę niepozornie, ale w praktyce jest bombą kaloryczno–cukrową — Felix Carmelove, orzeszki ziemne w karmelu. Wiele osób sięga po takie przekąski z myślą, że to zdrowsza alternatywa dla chipsów. W końcu orzechy to źródło białka i zdrowych tłuszczów, prawda? Niestety, tutaj sprawa wygląda zupełnie inaczej.

Zerknijmy na liczby. W 100 g tego produktu mamy 550 kcal, 33 g tłuszczu, 49 g węglowodanów, z czego aż 44 g to cukry, oraz 19 g białka. Cała paczka ma 160 g, więc w niej ukrywa się prawie 900 kcal – czyli tyle, co solidny obiad z deserem. To pokazuje, jak łatwo przesadzić: zjesz garść, sięgasz po drugą i nagle znika cała paczka.

Skład także mówi sam za siebie. Owszem, 70% stanowią orzeszki ziemne, ale reszta to cukier, miód, olej słonecznikowy, tłuszcz shea i substancje żelujące. Innymi słowy – nie takie złe orzeszki zostały oblane grubą warstwą karmelu, która całkowicie zmienia ich wartość odżywczą. Zamiast naturalnego źródła witamin, błonnika i tłuszczu nienasyconego mamy połączenie wysokiego ładunku cukru z tłuszczem, które napędza apetyt i sprawia, że chce się jeść więcej i więcej.

I właśnie w tym tkwi największy problem. Chipsy czy paluszki kojarzą się jednoznacznie z niezdrową przekąską, więc wiele osób ogranicza ich ilość. A takie orzeszki łatwo wchodzą do kategorii „lepszej przekąski”, bo przecież „to tylko orzechy”. W praktyce mogą być gorsze – bo mają podobną ilość kalorii, a do tego dostarczają ogromne ilości cukru. W efekcie? Skok glukozy i insuliny, szybki zastrzyk energii, a po chwili – spadek i chęć sięgnięcia po kolejną porcję.

Dlatego te niepozorne „słodkie orzeszki” to produkt, którego w moim koszyku nigdy nie zobaczysz. To przykład, jak łatwo marketing może przykryć prostą prawdę: to nie są zdrowe orzechy, tylko słodycze i to te, których warto unikać jeszcze bardziej.

Jakie produkty z Biedronki wybrać? Dobra zmiana

Jakie produkty z Biedronki będą lepsze? Jeśli nie masz czasu na przygotowywanie własnej sałatki czy surówki, zamiast ziemniaczanej z boczkiem wybierz gotowe buraczki albo surówkę z marchewki — stoją na tej samej półce i naprawdę potrafią uratować obiad, dostarczając błonnika i witamin.

Zamiast kiełbasy parówkowej sięgnij po kiełbasę z piersi kurczaka Morliny — jest nie tylko zdrowsza, ale moim zdaniem smaczniejsza od klasycznej, tłustej wieprzowej.

Napój jogurtowy? Tutaj lepiej wybrać prawdziwy jogurt owocowy bez dodatku cukru — też dostępny w Biedronce — albo postawić na naturalne skyry pitne. Te ostatnie dostarczą Ci nie tylko ogrom białka, ale też probiotycznych bakterii wspierających jelita.

A dla wegetarian — zamiast wspomnianych plastrów — świetnym wyborem będzie hummus czy pasty ze strączków. Do kanapek możesz też spokojnie sięgnąć po mozzarellę light – prosto, smacznie i odżywczo.

I na koniec – orzeszki. Zamiast karmelizowanych, które są w zasadzie słodyczami, wybierz garść naturalnych orzechów. Każdy rodzaj ma swoje zalety, a jeśli ograniczysz porcję do około 30 g, nie musisz się martwić o nadmiar kalorii.

Chcesz wiedzieć więcej? Czytaj:

  1. Red and Processed Meats and Health Risks: How Strong Is the Evidence?
  2. Dietary Habits and Choices of 4-to-6-Year-Olds: Do Children Have a Preference for Sweet Taste?
  3. Plant-based dietary patterns and ultra-processed food consumption: a cross-sectional analysis of the UK Biobank

Powiązane artykuły




Zostaw komentarz




Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze video




Polecane